Polskie samochody spotkane na drugim końcu świata są dla nas czymś wyjątkowym. Fotografie kubańskich Maluchów, amerykańskiej Syreny, czy Dużych Fiatów Pickup spotkanych na greckiej prowincji często urastają do rangi sensacji. A co powiecie na tajskiego Poloneza, przywiezionego do Wielkiej Brytanii? Oto historia Bena Cattona, miłośnika samochodów spod znaku FSO.
Mieszkający w Wielkiej Brytanii Ben w szczególny sposób upodobał sobie polską motoryzację. W swojej kolekcji miał już Polonezy Caro oraz Trucka. Wciąż jednak brakowało mu Borewicza, którym mógłby od czasu do czasu sobie pojeździć. Problem jednak w tym, że egzemplarze oferowane w Anglii nadawały się do remontu (o ile jeszcze dało się coś uratować), więc z biegiem czasu teren poszukiwań został rozszerzony o inne kraje, do których eksportowano Polonezy z kierownicą po prawej stronie. Niestety na Cyprze czy Malcie nie było niczego, czym można by się zainteresować.
Skoro Europa jest za mała, warto rozejrzeć się dalej. I tak Ben coraz śmielej zaczął spoglądać w stronę Tajlandii. O pomoc zwrócił się do Thai car hunter - firmy na facebooku pomagającej wyszukiwać samochody w Tajlandii - skąd otrzymał kontakt do Chrisa, Brytyjczyka mieszkającego tam już na stałe. Zadanie nie należało do najłatwiejszych. Jednak po paru miesiącach Chris przesłał ofertę żółtego Poloneza: klasyczny Borewicz w dość dobrym stanie, a pod maską.. silnik z Mitsubishi!
Ten ostatni element - jak przystało na kolekcjonera klasyków - byłą bardziej wadą niż zaletą. Zresztą i tak po kilku dniach auto zmieniło właściciela, więc dylemat rozwiązał się niejako sam.
Jak to mówią na dobre potrawy czeka się długo i po kolejnych miesiącach poszukiwać trafił się jeszcze jeden - tym razem w pełni oryginalny Polonez. Egzemplarz na nowego właściciela czekał w Bangkoku, zaś transakcja zakończyła się sukcesem, z ostateczną ceną 1100 Funtów Brytyjskich.
Co ciekawe samochód ma klimatyzację!
Według dokumentów auto jest z rocznika 2526, co odpowiada naszemu 1983. Jednak sądząc po numerze nadwozia AB-0066063, ten egzemplarz prawdopodobnie wyprodukowano dwa lata wcześniej.
Ben osobiście sprowadził Poloneza do Europy. Najpierw auto wymagało kilku napraw jeszcze na miejscu, potem załatwianie dokumentów eksportowych, by ostatecznie odbyć 6-tygodniową podróż morską z nowo nabytym Borewiczem. Co ciekawe transport kosztował więcej niż auto - 1500 Funtów Brytyjskich!
Import nie przeszedł niezauważony przez naszych rodaków. Podejrzewano, że to import z Japonii
Pierwszą przygodę z samochodem Ben przeżył już po zejściu (zjeździe) na ląd w deszczowym Southampton: nie zadziałał mechanizm wycieraczek, co prawdopodobnie było efektem długiej morskiej podróży (zaśniedziały bezpieczniki).
Biały Borewicz do dziś jeździ na brytyjskich drogach, a jedynie wtajemniczeni znają jego historię.
Z drzwi zniknęły japońskie napisy (lokalny "tuning" poprzedniego właściciela). Tajski Polonez oprócz niemal codziennych przejażdżek jest częstym gościem spotów organizowanych przez miłośników FSO, zaś jeśli chodzi o serwis, to tylko w klubowym warsztacie.
![]() |
Ten Polonez Caro należy do przyjaciela Bena - Jordana Jurgielsa |
Autorem zdjęć jest bohater naszej historii - Ben Catton
A ja kupiłem od Ben'a Fiata 125p kombi ��
OdpowiedzUsuńBorys?
UsuńŚwietna historia! Niestety podczas pobytu w Tajlandii nie spotkałem żadnego Poloneza :(
OdpowiedzUsuńA ja mu sorzedałem zgnitą samare podpicowana szpachlami i to grubo. Oddał on ja na złom.
OdpowiedzUsuńBrawo...
Usuń