8 czerwca 2015

O DWÓCH SZWEDACH I PEWNYM ZNANYM MUZYKU

Zapraszam do lektury kolejnego wpisu Marcina Litwinowicza, tym razem niezwiązanego z prospektami lecz pociągającym światem F1 lat 70-tych. Szybkie i niebezpieczne auta, prawdziwe ściganie, charyzmatyczni kierowcy i, niestety, wpisane w to wszystko ludzkie tragedie.









W latach 70-tych, dzięki telewizji i odpowiedniej promocji, a przede wszystkim  barwnym i charyzmatycznym postaciom, Formula 1 stała się areną rywalizacji ustępującą  popularnością tylko piłce nożnej. Niebezpieczeństwo, wypadki, bezkompromisowa walka na torze, w której rozstrzygały najczęściej faktyczne umiejętności kierowców, a ponadto otoczka przypominająca niekiedy wręcz stylizację do filmu fabularnego (widać to na starych zdjęciach), były magnesem przyciągającym do F1 miliony kibiców. Nawet wielcy tego świata lubili się ogrzać w blasku Jamesa Hunta, Niki Laudy, czy Jackie Stewarta i było to prawdziwe zauroczenie, a nie tylko chęć pokazania się w padoku F1. Świat Formuły 1 i świat (pop)kultury przenikały się. Zarówno jeden jak i drugi miał swoje gwiazdy, które wzajemnie się przyciągały. Magii F1 uległ m.in. Roman Polański, który w jedynym filmie dokumentalnym jaki nakręcił w swojej karierze, zatytułowanym „Weekend z mistrzem”, podążając z kamerą za Jackie Stewartem, przedstawił kulisy wyścigu w Monako w 1971 r. 

Nie wszyscy wiedzą, że wielkim fanem F1 był także jeden z beatlesów, a mianowicie George Harrison. Jak sam mawiał entuzjastą wyścigów został już w dzieciństwie, podziwiając wyczyny Stirlinga Mossa i innych kierowców tej epoki. Harrison bardzo często bywał na wyścigach i utrzymywał bliskie relacje z takimi kierowcami jak Hunt, Lauda, Fittipaldi, Scheckter, Peterson. Znał Bernie Ecclestona i przyjaźnił się z Gordonem Murrayem, dzięki czemu mógł później stać się właścicielem McLarena F1.

Tu z Huntem



a tu wiele lat później, w 1986 r., z Ayrtonem Senną



Przyczynkiem do wspomnienia o wielkim beatlesie jest utwór Faster, który otwiera stronę B longplaya zatytułowanego imieniem i nazwiskiem swojego twórcy, wydanego w 1979 r. Genialna jest cała płyta,  a sam kawałek Faster to być może najbardziej „motoryzacyjny” utwór w historii rocka, szczególnie w połączeniu z teledyskiem do niego (zwróćcie uwagę na ówczesne auta F1, każde jest inne). Oceńcie sami



Jak można przeczytać na opakowaniu płyty, a dokładnie na wewnętrznej kopercie, utwór Faster zainspirowany został przez Jackie Stewarta i Niki Laudę, dla upamiętnienia Ronnie Petersona.



I tu dochodzimy do dwóch Szwedów. W drugiej połowie lat 70-tych Björn Borg triumfował na kortach całego świata, Ingemar Stenmark nie miał sobie równych na stokach narciarskich, a zespół ABBA był u szczytu popularności. Sama Szwecja była krajem niczym nieskrępowanej wolności, dostatnim, bezpiecznym i, jak już kiedyś wspominałem, słynącym z najładniejszych dziewczyn w Europie – po prostu raj na ziemi. Do pełni szczęścia brakowało tylko triumfu w F1, bo w piłce nożnej nie było raczej realnych szans na tytuł. 

Najbardziej znanym Szwedem w latach 70-tych w Formule 1 był Ronnie Peterson. Już od najmłodszych lat interesował się samochodami i wyścigami, przy okazji szczerze nienawidząc piłki nożnej. Na początku lat 60-tych rozpoczął ściganie od zawodów gokartów, gdzie później odnosił sukcesy na arenie nie tylko krajowej. 



W 1966 Peterson zadebiutował w Formule 3 w samochodzie będącym kopią Brabhama, zbudowanym wspólnie z ojcem. Również w tej kategorii odniósł wiele sukcesów, a w 1969 został uznany przez dziennikarzy motoryzacyjnych w Szwecji za najlepszego kierowcę wyścigowego. W Formule 1 Peterson zadebiutował w 1970 roku w zespole March.



W pierwszym sezonie nie odniósł znaczących sukcesów, ale w roku 1971, choć nie wygrał żadnego wyścigu, zdobył tytuł wicemistrza plasując się za wielkim Jackie Stewartem. W 1973 roku Petersom zatrudniony został w teamie Lotusa (John Player Team Lotus) jako partner Emersona Fittipaldiego. Na koniec sezonu był trzeci, wygrał cztery wyścigi, ale nie ukończył aż sześciu. Gdyby nie to, prawdopodobnie zdobyłby tytuł. Sezony 74 – 76 nie były udane. W sumie tylko trzy wygrane w 1974 r. a lata 1975 – 1976 to niestety pasmo porażek. W sezonie 1977 Ronnie Petersom przechodzi do Tyrrella (Elf Team Tyrrell). Nie jest to zespół na miarę jego oczekiwań i na koniec sezonu ponownie jest poza pierwszą dziesiątką, choć raz staje na trzecim stopniu podium po wyścigu w Belgii.

Rok 1978 miał być przełomowy. Powrót do teamu Lotusa (wówczas najmocniejszego zespołu) i szybkie auto (Lotus 79, zwany też John Player Special Mk IV, napędzany silnikiem Ford-Cosworth DFV) miały zagwarantować możliwość powalczenia o najwyższe trofea. Zainteresowanie F1 w Szwecji było ogromne. Każdy dzieciak miał na półce model Lotusa w czarnych barwach JPS. Wyścigi transmitowane były na żywo przez telewizję i oczekiwano, że wreszcie Peterson, przy odrobinie szczęścia, sięgnie po tytuł. Co prawda od początku było wiadomo, że pierwszym kierowcą w zespole będzie Mario Andretti, ale w trakcie sezonu mogło być różnie, a układ mógł nieoczekiwanie ulec zmianie.



Zespół Lotusa faktycznie zdominował rywalizację w 1978 r. wygrywając 8 wyścigów, w tym sześć padło łupem Andrettiego, natomiast dwa Petersona (na początku sezonu obydwaj kierowcy używali jeszcze poprzedniego modelu Lotusa 78). Niestety podczas GP Włoch na torze Monza doszło do tragedii.  Zaraz po starcie bolid Petersona uczestniczył w dużym karambolu z udziałem Jamesa Hunta, Riccardo Patrese i sześciu jeszcze innych aut. Tak to zobrazował szwedzki dziennik Expressen dzień po wypadku



Patrese zaprzeczał jakoby dotknął Hunta, ale ten przez całe życie twierdził, że tak właśnie było. Samochód Petersona po bardzo mocnym uderzeniu w bandę zapalił się. Hunt, Regazzoni i Depailler pospieszyli koledze z pomocą. Wchodząc dosłownie w ogień wyciągnęli Petersona z płonącego wraku.  Wyglądało to tak



Zachowanie i poświęcenie Hunta, Regazzoniego i Depaillera zasługują na ogromny szacunek.
Peterson doznał bardzo poważnych obrażeń nóg (później Hunt wyznał, że powstrzymywał Petersona przed patrzeniem na nogi, by oszczędzić mu stresu). 



Służby medyczne dotarły do wypadku dopiero po prawie 20 minutach. Na początku wydawało się, że życie Petersona nie jest zagrożone, był on przez cały czas w pełni przytomny. Po odwiezieniu do szpitala okazało się, że nogi kierowcy są zdruzgotane. Lekarze, po konsultacji z samym Petersonem, zdecydowali się na operację, mającą na celu ustabilizowanie odłamków kości. Niestety w nocy szpik kostny z odłamków dostał się do krwiobiegu, co spowodowało stworzenie zatorów w ważnych narządach: płucach, wątrobie i mózgu, a w konsekwencji śmierć zawodnika mającego wówczas tylko 34 lata. Prawdopodobnie udałoby się uratować życie Petersonowi, gdyby otrzymał on należytą opiekę lekarską zaraz po wypadku. Na pogrzebie jego trumnę nieśli m.in. John Watson, Emerson Fittipaldi, James Hunt, Jody Schekter  i rodak Petersona Gunnar Nilsson (na zdjęciu po środku na pierwszym planie). 



W swojej karierze kierowcy F1 Ronnie Peterson wystartował w  123 wyścigach Grand Prix, zwyciężając 10 razy, 26 razy stawał na podium.

Należy wspomnieć również o tym, że Peterson uchodził za bardzo rodzinnego człowieka, poświęcającego dużo czasu żonie i dziecku. W dniu 11 września 1978 r., czyli dokładnie w dniu śmierci kierowcy, jeden z poczytnych szwedzkich tygodników Hemmets Veckotidning opublikował reportaż o szczęśliwych wakacjach rodziny w ich letnim domu nad jeziorem Vättern (oczywiście był to zbieg okoliczności a nie celowe działanie). Oto zdjęcie z tego reportażu z żoną Barbro i córką Niną



Po śmierci Petersona jego żona przez kilka lat związana była z kierowcą wyścigowym Johnem Watsonem, który jednak nie wypełnił luki po śmierci Ronniego. 19 grudnia 1987 r. Barbro została znaleziona martwa w wannie po zażyciu alkoholu i środków uspakajanych. Osierociła12 letnią córkę. Pochowana została razem z mężem. 
  
Miesiąc po Ronnie Petersonie zmarł Gunnar Nilsson i to on jest tym drugim Szwedem wspomnianym w tytule, dzięki któremu F1 biła rekordy popularności w tym kraju. 



Muszę przyznać, że Nilsson wizualnie zawsze kojarzył mi się z młodym Philem Collinsem, co chyba dobrze widać na tym zdjęciu z Mario Andrettim z 1976 r., gdy jeździli razem w zespole Lotusa.



Choć Nilsson ścigał się tylko w dwóch sezonach, tj. 76 i 77, to w tym czasie cztery razy stawał na podium, w tym raz na najwyższym stopniu po wygranym wyścigu na torze Zolder w Belgii. Można powiedzieć, że był on takim szwedzkim Kubicą. Choć wiadomym było, że w sezonie 78, walcząc z chorobą i startując w co najwyżej przeciętnym zespole Arrows, nie nawiąże walki o tytuł to jednak Szwedzi liczyli, że przy odrobinie szczęścia może sprawić miłą niespodziankę w kilku wyścigach. Wszystkie te plany i nadzieje pokrzyżował szybki postęp choroby nowotworowej. Gunnar Nilsson zmarł 20 października 1978 r.

A zatem, choć Szwedom wydawało się, że rok 1978 może być okresem ich wielkiego triumfu w F1, to faktycznie w ciągu kilku miesięcy stracili wszystko. Przez media przetoczyła się dyskusja o bezpieczeństwie w sportach motorowych, w tym pojawiły się nawet głosy o konieczności całkowitego zakazania wyścigów F1 (pewnie przypominała ona polską dyskusję w mediach po tragedii pod Broad Peak, gdy wszyscy nagle stali się specjalistami od himalaizmu, a w otoczeniu medialnej burzy prokurator o mało nie został wysłany na wizję lokalną w miejscu tragedii). 

Historia Ronnie Petersona i jego rodziny, a także Gunnara Nilssona daje do myślenia, jak niekiedy cienka jest granica pomiędzy szczęściem a nieszczęściem, triumfem i porażką, radością i smutkiem. 




Na ostatnim zdjęciu spalony hełm Petersona.


Autorem tekstu jest niezastąpiony Marcin Litwinowicz. Dziękuję!




Zdjęcia pochodzą ze stron:




2 komentarze:

  1. Choć obie historie znam, to czytało się przyjemnie. Tylko w drugim akapicie trzeba poprawić "Jacka Stewarta" - w dalszej części takstu jest już poprawnie, "Jackie"

    OdpowiedzUsuń